Oj... jak szybko... i tak dobiegła końca nasza wycieczka...
W czwartym dniu zaplanowany był powrót do domu, ale jeszcze po śniadaniu udaliśmy się (pieszo)
na rejs statkiem po Solinie.
Szliśmy dość szybkim tempem, bo umówieni byliśmy na godz. 10, a droga była daleka.
Z domu
Doszliśmy po jakichś 40 minutach - trochę spóźnieni, ale statek czekał na nas.
Było słonecznie i ciepło, powietrze niezbyt przejrzyste bo pod słońce, ale udało mi się trochę zdjęć zrobić.
To tak zwana wyspa straconych cnót :)
A to już zdjęcia z zapory... staliśmy, rzucaliśmy chleb i patrzyliśmy na olbrzymie ryby, które rzucały sie na pokarm jak piranie.
Największe okazy miały około metra długości.
Po kilkunastu minutach spędzonych na zaporze, pojechaliśmy do domu... z przygodami.
Zresztą już pierwszego dnia musieliśmy przymusowo zjechać z trasy, bo złapaliśmy gumę, a potem blokowały się hamulce.
Kierowca pojechał naprawić, ale w drodze powrotnej sytuacja się powtórzyła... dojechaliśmy jednak szczęśliwie.
Wszystko dobrze się skończyło, więc jest ok...
Dziękuję wszystkim którzy towarzyszyli mi w tej wyprawie i wytrwali do końca.
Następna relacja będzie dopiero za rok... być może z Krakowa, Ojcowa i okolic, ale jeszcze nic konkretnego nie wiem...
Mam jeszcze zdjęcia z poprzednich wypadów, więc być może w któryś zimowy wieczór je przejrzę i powspominamy razem :)
W czwartym dniu zaplanowany był powrót do domu, ale jeszcze po śniadaniu udaliśmy się (pieszo)
na rejs statkiem po Solinie.
Szliśmy dość szybkim tempem, bo umówieni byliśmy na godz. 10, a droga była daleka.
Z domu
Doszliśmy po jakichś 40 minutach - trochę spóźnieni, ale statek czekał na nas.
Było słonecznie i ciepło, powietrze niezbyt przejrzyste bo pod słońce, ale udało mi się trochę zdjęć zrobić.
To tak zwana wyspa straconych cnót :)
A to już zdjęcia z zapory... staliśmy, rzucaliśmy chleb i patrzyliśmy na olbrzymie ryby, które rzucały sie na pokarm jak piranie.
Największe okazy miały około metra długości.
Po kilkunastu minutach spędzonych na zaporze, pojechaliśmy do domu... z przygodami.
Zresztą już pierwszego dnia musieliśmy przymusowo zjechać z trasy, bo złapaliśmy gumę, a potem blokowały się hamulce.
Kierowca pojechał naprawić, ale w drodze powrotnej sytuacja się powtórzyła... dojechaliśmy jednak szczęśliwie.
Wszystko dobrze się skończyło, więc jest ok...
Dziękuję wszystkim którzy towarzyszyli mi w tej wyprawie i wytrwali do końca.
Następna relacja będzie dopiero za rok... być może z Krakowa, Ojcowa i okolic, ale jeszcze nic konkretnego nie wiem...
Mam jeszcze zdjęcia z poprzednich wypadów, więc być może w któryś zimowy wieczór je przejrzę i powspominamy razem :)
Interesting trip...
OdpowiedzUsuń:)
UsuńZ przyjemnością stwierdzam, że piosenka "Zielone wzgórza nad Soliną" jest zgodna z prawdą.
OdpowiedzUsuńMęża zainteresowały ryby, bo kiedyś wędkował, ja mu towarzyszyłam w tym zajęciu, ale takich olbrzymów nigdy nie widzieliśmy, jedynie na zaporze w Goczałkowicach widzieliśmy potężne karpie.
Serdecznie pozdrawiam.
Oj tak Aniu... zgodna i to jak :)
UsuńTam były różne ryby... i karpie i bolenie i leszcze... i nie wiem jakie jeszcze.
Ale były też ryby normalnych rozmiarów.
Mogę powiedzieć ,że prawie tam byłam . Piekny lazur przejrzystej tafli jeziora wywołał dawne wspomnienia. zbyt długo mnie tam nie było i ryby zdążyły już tak urosnąć:-).Ojców mam na co dzień (wczoraj tam byłam) ale chętnie zobaczę to miejsce innym okiem. Najpiękniej będzie w październiku, gdy buki się przebiorą w jesienne kolory
OdpowiedzUsuńUrosły... :)
UsuńZazwyczaj na te wypady jeździmy na początku września, lub końcem sierpnia.
Potem to już za późno, więc pewnie nie zobaczę
tych buków.